Gdańsk z żabiej perspektywy
Nie samymi oceanami człowiek żyje i czasem warto zwiedzić mniejsze wody. Zwłaszcza, gdy spędzimy na pokładzie parę dni i nocy i przydałoby się rozruszać. Świetnym pomysłem przy wizycie w Gdańsku (nie tylko jachtem) będzie zatem wynajęcie kajaka i zwiedzenie mniej dostępnych zakamarków. Korzystaliśmy z „Gdańsk z kajaka”, niestety wypożyczalnia ta jest zamknięta. Można jednak skorzystać ze słynnego Żabiego Kruka. Całodzienne wypożyczenie kajaka kosztuje około 50 zł.
Pierwsze kroki, a raczej wiosła, powiodły nas w górę Motławy, pod śluzę Kamienna Grodza. Gdańsk leży historycznie u ujścia Motławy Kamienna Grodza przegradza właśnie tą rzekę. Podnosiła ona poziom wody w fosach gdańska i chroniła nisko położone tereny nad Motławą przed tzw. cofką.by ułatwić zwożenie produktów z Żuław. Była istotnym elementem obronnym umocnień napoleońskich, dlatego wyposażono ją w ostrogi i kolumny utrudniające wysadzenie desantu i zdobycie śluzy. Kolumny nazwano "Pannami wodnymi". Wrota urządzenia działają automatycznie.
Przeprawiamy się zatem i płyniemy kawałek w górę Motławy. Motława płynie z okolic Tczewa, po drodze łącząc się z Radunią. Cisza, spokój, kaczki, roślinność - wiosłujemy sobie w okolicy zupełnie nieprzypominającej centrum dużego miasta. W pewnym momencie postanawiamy wracać, gdyż piłowanie pod rzekę nie jest naszym celem. Opływamy bastiony napoleońskie - ostatnimi laty urządzono tam tereny spacerowe, okolica jest wyjątkowo ładna. Dopływamy do drugich wrót odcinających Motławę - te z kolei mają nie puszczać wody z morza w górę. Niestety, z powodu różnicy poziomu wody są zamknięte. Kajak trzeba przenieść górą, w tym przez ulicę Elbląską - główną, dwupasmową wylotówkę na Warszawę. Jako, że to zajęcie męczące, musimy odpocząć na pasie zieleni rozdzielającym jezdnie. Kierowcy nie widzą Motławy ze swojego poziomu, zatem muszą być mocno zaskoczeni.
Dalszy bieg prowadzi w dół, w stronę Martwej Wisły. Po drodze mijamy dawny harcerski klub Bryza, przystań wioślarską Akademii Wychowania Fizycznego - tu chwila przerwy na rozejrzenie się po "dawnych kątach". "Elki" leżą i czekają na wioślarzy. W pobliżu statek nurkowy Hestia, harcerskie Nefryty - kawał historii. Wypływamy na wody Martwej Wisły tuż przy Moście Siennickim. Tu już zaczyna się spory portowy ruch i trzeba uważać, by nie wpłynąć pod dziób licznym statkom, łodziom, a także nie dać się fali i wiatrowi. Opływamy Polski Hak i kierujemy się na Motławę. Po drodze widzimy statek poszukiwawczy Petrobalticu z nietypową platformą dla śmigłowca ulokowaną na dziobie, pogłębiarki Przedsiębiorstwa Robót Czerpalnych, statek do układania kabli (z "klatką schodową" na burcie), mamy też widok na tereny stoczniowe.
Przy kei na Polskim Haku stoi "zombie apokalipsa", czyli "Magnus Zaremba", jacht zbudowany przez Eugeniusza Moczydłowskiego z myślą o przeżyciu każdych, najgorszych warunków - zwłaszcza w wodach polarnych. Jacht wykazał swoją wartość i wychodził zwycięsko z opałów, choć nie bez strat - pod Norwegią stracił maszt w sztormie.
Kierując się w stronę Żurawia ponownie wpływamy na Motławę. Zbliżamy się do "mostu Peruckiego", nazywanego tak od dyrektora Filharmonii, który uparł się na tą zagradzającą drogę żegludze konstrukcję. Tradycyjne rozumienie miasta portowego zakładało skupienie się na żegludze i kanale portowym - i to wyznaczało charakter Gdańska jako miasta morskiego. Niby obecnie pieszym nieco wygodniej, ale to już nie to samo. Po lewej stronie mamy marinę Na Tamce, gdzie stoi legendarny jacht Joseph Conrad. Za mostem już z kolei mijamy siedzibę gdańskiego Klubu Wioślarskiego, gdzie obecnie bazują smocze łodzie - długie łodzie wywodzące swoją tradycję z Wenecji. Naprzeciw widać dziwną bryłę Muzeum II Wojny Światowej.
Wyżej już Narodowe Muzeum Morskie po obu stronach - w Żurawiu i spichrzach po drugiej stronie, a także statek Sołdek czy nieudostępniony do zwiedzania badawczy Kaszubski Brzeg. Stare miasto, kamienice, Zielony Most, Zielona Brama, za Zieloną Mostem klub i restauracja "Miasto Aniołów". Znane m.in. ze świetnej kuchni, a także stolików mieszczących się na pływającym pontonie. Idealnie - wiążemy kajak do barierki, abordażujemy pokład ku umiarkowanemu zaskoczeniu kelnerek i czas na porządny obiad po takim wysiłku. Nie tylko my wpadliśmy na pomysł - co chwilę docierają załogi motorówek czy skuterów wodnych.
Płyniemy pod Żabi Kruk obejrzeć zakamarki, które do niedawna były ruiną i krainą latających siekier - jeszcze 20 lat temu nikt normalny tu się z wieczora nie zapuszczał. Bardzo się wszystko zmieniło, nawet dorośli mieszkańcy Łąkowej nie pamiętają jej złej sławy. Po drodze mijamy piękne spichrze z charakterystycznym pruskim murem - kto by pomyślał, że umieszczono tu biura ZUSu? W najdroższym miejscu w Gdańsku, bez parkingu, dojazdu, w budynku nie spełniającym żadnych biurowych norm, a idealnych do przerobienia na hotel? Ot, taka urzędnicza logika.
Zadziwiające jest, że kilometry nabrzeży są kompletnie niezagospodarowane. Mogłyby stać tu hausboty, łodzie - nie ma polerów, zakaz cumowania, a miejsca, gdzie można zejść nad wodę pogrodzone płotem czy barierkami. Jeden developer nawet całe swoje osiedle od wody odgrodził.
Mając jeszcze trochę czasu robimy pętelkę przez Ołowiankę, Kanał Na Stępce i wracamy na Motławę. Ot, mile spędzone 5 godzin, po krótych bolą plecy i ręce, a opalenizna zacznie dokuczać nazajutrz.
Jeżeli już znajdziecie się w Gdańsku, to przed południem koniecznie wypożyczcie kajak. Chodzić po ulicach i zwiedzać lokale (mój ulubiony to Wiśniewski z przednią wiśniówką) można i należy wieczorami, wtedy jest najciekawiej. Za dnia warto połączyć ciekawe (zwiedzanie) z męczącym.
Firmy kajakowe oferują również zwiedzanie z przewodnikiem - to może być jeszcze ciekawsze, niemniej my nie przepadamy za tłokiem, stąd tryb indywidualny.
Wycieczka miała miejsce w 2017 roku, jednak Gdańsk wciąż jest piękny i coraz bardziej zadbany.