Mercado Municipal, czyli warto wstać z rana

Każde - a może prawie każde? Na pewno każde większe hiszpańskie miasto ma Mercado Municipal. Te większe mają ich nawet kilka. Rynek taki to instytucja, nie tylko czysto handlowa. Oczywiście głównym zadaniem rynku jest dostarczyć nabywcom produkty, byłoby to zbytnie uproszczenie. Czemu więc powinniśmy koniecznie takie miejsce odwiedzić i czemu zwiedzanie miasta warto podzielić na rynek i "resztę"?

Po pierwsze, rynki takie istnieją zazwyczaj od dawna w tym samym miejscu - często w zabytkowych budynkach o bardzo ciekawej architekturze. Kiedyś budowano z rozmachem, nie szczędząc zdobień i wśród różnych przeróbek struktury miasta taki market zazwyczaj wychodził obronną ręką. Z pewnością warto przejść się z aparatem, na spokojnie obejrzeć, zastanowić się, jak tu musiało wyglądać kiedyś, kiedy towar dostarczały wózki ciągnięte przez osły, a kupcy przekrzykiwali się zachwalając towar.

Niektóre rynki dorobiły się specjalnych opinii w tripadvisorze, lonely planet, a nawet miejsc w rankingach - ja osobiście wolę odwiedzać te, które służą mieszkańcom, a nieco mniej turystom.

Po drugie, rynki te objęte są specjalną pieczą lokalnych samorządów. W jakiś sposób wspierają one kupców oferujących tradycyjne i miejscowe wyroby. Nawet, jeżeli znajdzie się tu typowa supermarketowa oferta, to upchnięta gdzieś w kąt. Za to znajdziemy, nawet na małym rynku, co najmniej kilka stoisk z lokalnymi kiełbasami, serami, winami, oliwami i oliwkami. Nie wspominając o ofercie ryb i warzyw. W supermarketach typu Mercadona znajdziemy owszem ryby, ale najczęściej mrożone, tu możemy wybierać i przebierać. Jeżeli pojawimy się wystarczająco wcześnie, możemy zobaczyć, jak miejscowi rybacy przywożą połowy lub przygotowują tuńczyka do sprzedaży

Ceuta - tuńczyk z kutra trafia na ladę. Pocięcie go na kotlety zajmie ponad godzinę.

Panuje niesamowita atmosfera. Ponieważ stoiska to najczęściej biznesy rodzinne, przekazywane z pokolenia na pokolenie, pracują tam zawodowcy z doskonałym podejściem do klienta. Ich celem jest nie tylko sprzedanie towaru, ale sprawienie, by klient poczuł się dobrze, by chciał wrócić i opowiedzieć swoim przyjaciołom (czy przyjaciółkom). W dodatku naturalnie pogodne usposobienie Hiszpanów powoduje, że będziemy obsłużeni z humorem.

I to, co najbardziej lubię - kafejki dla miejscowych. Na każdym targowisku jest mała kafejka, gdzie wpadają sprzedawcy chwilę odpocząć, czy klienci po prostu się przywitać i wymienić plotki. Są to miejsca bardzo tanie, bardzo sympatyczne, sprzedawane w nich jest to, co trafiło świeże na rynek i obowiązują dawne zwyczaje. Na przykład możemy do małego piwa czy kieliszka wina dostać kilka świeżo usmażonych sardynek - święta tradycja tapas przekąskę kazała podać razem z alkoholem i dopiero pod wpływem turystów wprowadzono odrębne ceny. Dostaniemy też genialną, mocną kawę. W dodatku, jako obcokrajowcy, zazwyczaj budzimy w takim miejscu ciekawość, więc może zdarzyć się i przyjazna rozmowa z kimś - bo do stolika siada się, czy raczej staje razem. Rozmowa raczej po hiszpańsku lub na migi - taki urok. Małe piwo czy wino z rana może wydawać się dziwne, ale w tej kulturze to nic specjalnego.

Na takim targowisku trzeba być z rana. Otwierają je o 6 czy 7, około 12 już zbliża się koniec dnia targowego, 13-14 po południu nie ma czego szukać. Z drugiej strony dużym błędem jest przyjście tu po drodze do miasta - nawet, gdy chcieliśmy zwiedzać, nie powstrzymamy się przed kupieniem siatki pomarańczy, krewetki kuszą, a cały dzień to z sobą targać? Nie, najlepiej przyjdźmy tu jeszcze przed śniadaniem, wróćmy na jacht z zakupami.

Być może przesadzona będzie uwaga, że w tak zatłoczonym miejscu lepiej pilnować portfela, dokumentów, telefonu - ale jednak lepiej pilnować. No i pamiętajmy, że raczej kupimy więcej, niż początkowo chcieliśmy, i weźmy ze sobą kogoś do pomocy w noszeniu. Ot, taki arbuz na przykład potrafi utrudnić powrót do portu.

Kilka przydatnych słów:

  • panaderia - piekarnia
  • verduras y frutas - warzywa i owoce
  • pescados - ryby, pescaderia - sklep rybny
  • mariscos - owoce morza, analogicznie marisceria
  • carniceria - sklep mięsny

Obyczaje targowe:

Przede wszystkim nikt nie wymaga od nas pośpiechu i zdecydowania. Możemy się przyglądać, wybierać, oglądać i pytać. Jeżeli nie rozumiemy odpowiedzi, a np. pytamy o cenę, możemy pokazać gest pisania na kartce - cena zostanie nam wyświetlona na kalkulatorze. Pytanie "quanto" - ile - zawsze można zadać, choć zazwyczaj ceny są umieszczone przy towarach. Nie ma zwyczaju targowania się, a przynajmniej nie w namolnym stylu - gdy nawiążemy przyjazny kontakt ze sprzedawcą, często dostaniemy coś ekstra "na spróbowanie".

Owoce i warzywa

Oliwki o różnych smakach często kupujemy na wagę z wielkich kuwet. Od tradycyjnych, przez nadziewane, gorzkie, czosnkowe, na ostro - jeżeli nie możemy się zdecydować, poprośmy o jedną sztukę na spróbowanie. Na pewno dostaniemy. Sprzedawcy często oferują cząstki pomarańczy czy innych owoców, by przekonać do ich kupienia - spróbowanie nie zobowiązuje nas do kupna. Z drugiej strony "skubanie" towaru, gdy nie mamy zamiaru dokonać zakupów, nie jest dobrym zwyczajem. Warto też pamiętać, że większość warzyw i owoców uprawiana jest przemysłowo pod folią (wybrzeże Costa Tropica to tysiące hektarów upraw), jednak bliskość od miejsca uprawy do sklepu powoduje, że będą to rzeczy znacznie smaczniejsze, niż po przejechaniu całej Europy w chłodni.

Produkty regionalne.

Wina, oliwki, sery, słodycze - czasem to będzie sklep bardziej wielobranżowy z wydzieloną częścią na takie produkty. Tu towary będą pakowane i jeżeli nie ma jakiegoś zwyczaju próbowania wina, będziemy kupować w ciemno. Prawie każde miasto lub rejon w Hiszpanii ma swoją nalewkę - np. Majorka słynie z nalewki "Tunel" z ziołami rosnącymi na górach oddzielających Soler od reszty wyspy. W takich właśnie sklepach one będą i warto zapytać. Na pewno warto kupić wino z lokalnych winnic.

Mięso i wędliny

Tu też królować będą regionalne wyroby, choć nie tylko. Chorizio, szynkę iberico czy salami, fuet (kiełbasa pokryta warstwą pleśni) kupimy wszędzie. Można zainteresować się specjalnymi rodzajami boczku dojrzewającego, kiełbaskami, czy ogólnie zapytać, co w danej miejscowości jest lokalnym specjałem. Gdy będziemy się dłużej zastanawiać, być może sprzedawca zaproponuje nam plasterek mający pomóc podjąć decyzję.

Ryby

Długi temat, który jednak wypada skrócić. Otóż możemy z grubsza podzielić je na sprzedawane w całości i sprzedawane w kawałkach. Gdy kupujemy dużą rybę - tuńczyka, miecznika czy podobne - będą one pokrojone w gotowe steki i cena dotyczy takich właśnie kawałków (z których być może trzeba będzie odkroić skórę). Ryby mniejsze sprzedawane są wg wagi całości - wskazane sztuki sprzedawca nam zważy i za to zapłacimy. I przygotuje do gotowania, co jest miłym zwyczajem dla osób przyzwyczajonych do polskich realiów. Wskazana ryba zostanie oskrobana, wypatroszona, umyta, na żądanie pokrojona w dzwonka lub inne kawałki i zapakowana. Tylko smażyć czy przyrządzać w inny sposób - dlatego nie musimy bać się kupowania ryb na jacht (i całego bajzlu związanego z oprawieniem ryby). Cała procedura przygotowania ryby do wydania klientowi chwilę zajmuje, dlatego liczmy się z tym, że przy kilkuosobowej kolejce poczekamy.

Owoce morza - to zależy. Krewetki są oferowane i w pancerzach, i już obrane - te są oczywiście droższe. Nie możemy oczekiwać, że sprzedawca nam będzie je na miejscu obierał. Ośmiornice, kalmary i kałamarnice - możemy poprosić o wyczyszczenie i w zapłaconej cenie zazwyczaj będą one wyczyszczone. Stworzenia te w czasie przygotowania strasznie brudzą i śmierdzą, dlatego też jeżeli mamy ochotę na faszerowane kalmary, nie bierzmy ich nieprzygotowanych (ostrzegam też przed kalmarami w puszce - wymagają sporej odporności). Kraby, homary, langusty - są sprzedawane "as is". Kupiec może je trącać palcem, żeby pokazać, że jeszcze żywe - niekoniecznie tak musi być, zatem przyjrzyjmy się, czy stworzenie rzeczywiście się rusza. Nie ma nic złego w kupieniu schłodzonego skorupiaka - nie musimy go wówczas zabijać (jeżeli kupimy żywego, wsadźmy do lodówki, nie poczuje, że jest gotowany). Muszle sprzedawane są w siatkach i dość łatwo kupić te mniej świeże - dlatego najlepiej obserwować lokalne gospodynie, na którym stoisku je kupują.

Piekarnie rzadko mieszczą się w obrębie rynku - raczej w pobliżu. Piekarnia najczęściej ma też miejsce śniadaniowe i możemy na szybko zamówić kawę i rogalika - chociaż osobiście wolę drobną przekąskę w knajpce na terenie rynku, a potem już śniadanie na jachcie. Samą kawę najczęściej pijam w kafejce przy marinie, wracając z samego rana spod prysznica - bo hiszpańska marina składa się w pierwszej kolejności z kafejki i baru, a dopiero potem z pomostów, ale to na zupełnie inną opowieść.

Zdjęcia z rynków w Ceucie, Kadyksie i podobnych portowych miastach.