Marana - ostatni trimaran Antoniego Dębskiego
Antoni Dębski był znany głównie w środowisku nurków - zwłaszcza lokalnym gdyńskim, choć powinien być znany na całym świecie. Człowiek niepozorny, skromny, o ogromnych umiejętnościach technicznych, był pionierem - światowym pionierem - badań nad habitatami, nurkowaniem głębokowodnym i mieszaninami oddechowymi.
Na "scenie" nurkowej pojawił się już w młodych latach, konstruując podwodną kabinę Meduza - w niej wykonał eksperymenty związane z długim przebywaniem pod wodą. Zanim jednak rozpoczął się ten eksperyment, wykonał na sobie szereg doświadczeń związanych z długotrwałym nurkowaniem. Robił to zresztą wielokrotnie potem - wpierw eksperyment (jak bardzo niepewny) na myszach poddanych ciśnieniu z daną mieszanką oddechową, a potem samotne nurkowanie dla potwierdzenia prawidłowości wyliczeń.
Po Meduzie przyszły przeróżne projekty nurkowe - Meduza II, Geonur, Delfin, liczne prace nurkowe, odkrycie wraku Miedziowca. I zebrana ogromna wiedza, za którą ogromne pieniądze chcieli zapłacić i Japończycy, i Comex, największa firma nurkowa na świecie. Komunistyczne władze jednak postanowiły zniszczyć dorobek Antoniego i nie miał możliwości zaistnienia ze swoimi badaniami, które w krajach zachodnich zostały powtórzone dopiero 20 lat później.
Pasją żeglarską Antoniego Dębskiego były trimarany. W latach dawnych, 60-, 70, aż do dwutysięcznych w zasadzie patrzono na trimarany ostrożnie, ale z nadzieją - obiecywały dużą szybkość, stateczność, lekkość. W swojej książce "Na dnie i w toni" Antoni wspomina o trimaranie Nurek, z powodu którego zresztą komunistyczne władze go szykanowały. Był bowiem aresztowany za zamiar ucieczki do Szwecji trimaranem podwodnym. To nie jest dowcip - w tamtych czasach ludzie pod tak absurdalnymi zarzutami trafiali na długie lata do więzienia.
Znalezione dwa zdjęcia przypomniały ostatnią konstrukcję Antoniego. Otóż w basenie żeglarskim im. Zaruskiego w Gdyni (zwanym dziś "mariną") zalegały dwa pływaki "od czegoś". Podobno od Tornado, ale po bliższych oględzinach nie było to to. Być może ktoś chciał przekonstruować Tricka albo inną jednostkę? Różni dłubacze - konstruktorzy robili podejścia, w końcu te pływaki zdobył Antek.
Równocześnie jachtklub za niewielkie pieniądze wyprzedawał - ale o tym za chwilkę. Patrząc na konstrukcję widzimy kadłub z ostrym dziobem, poniżej linii wodnej było też coś w rodzaju "gruszki" - to jednak po przebudowie, a zdjęciem po przebudowie nie dysponuję. Na tym nabudowana kabinka.
Tak, cała konstrukcja została zbudowana na bazie sklejkowego Cadeta. Na tym został ustawiony takielunek od 420-ki. Konstrukcja pływała, chociaż sprawiała problemy, brakowało wyporności na dziobie. Dlatego sezon później Antoni dołożył drugie poszycie głównego kadłuba - odsunięte o kilkanaście centymetrów od pierwszego, jeszcze wydłużając dziób i dodając coś w rodzaju gruszki dziobowej. Na takim jachcie odbył kilka rejsów.
Niestety, stan zdrowia nie pozwolił cieszyć się jachtem długo. Po śmierci Antoniego jacht został odkupiony przez Jego kolegę i zawieziony na Mazury. Nie znam dalszych losów.
Gdy dziś patrzymy na wyciągane z formy laminatowe polerowane jachty, nie umiemy zapewne zrozumieć radości, jaką mogło dać samodzielne zbudowanie takiej jednostki (tak, jak i uszycie skafandra nurkowego, skonstruowanie reduktora itd.). Nawet, jeżeli wygląda ona nieszczególnie. Tacy ludzie dodawali i środowisku, i portom klimatu i dziś bardzo ich brakuje.
Zdjęcia Meduzy i portret Antoniego Dębskiego z książki "Na dnie i w toni". O samej książce napiszę innym razem - jest to w każdym razie biały kruk, którego trzeba szukać po antykwariatach.