Podziemne miasteczko na afrykańskim wybrzeżu
Trudno zacząć artykuł od "gdy przypadkiem będziesz w Melilli", bo do Melilli nie pływa się przypadkiem. To miejsce oddalone jest od głównych tras. Melilla (czytamy: Melija) leży ok. 110 mil na południe od Malagi i jest "bardzo w bok" dla jachtów płynących na trasie Baleary - Gibraltar. Jeżeli jednak mamy chwilę, warto tu zajrzeć. Jednym z powodów jest bardzo niska cena postoju w marinie - miasto ma też swój urok. Można też przekroczyć granicę (Melilla dzieli nawet port z marokańskim Nadorem) i wynająć taksówkę czy inny transport w góry Rif. W górach Rif uprawia się masowo haszysz - bezpieczniej jest nie prosić o pokazanie tych atrakcji - ale na pewno wieczór z widokiem może być wart ceny wycieczki.
Tematem nie jest jednak opis portu - na to jeszcze przytrafi się okazja, tylko pewnej ciekawostki, która uruchomiła wyobraźnię. Otóż Melilla jest terenem naprawdę małym. Jak to się stało, że Berberowie czy Maroko ścierpieli Hiszpanów u siebie? Wyjaśnieniem są hiszpańscy najemnicy stacjonujący w tym miejscu i broniący miasta z wyjątkową zaciętością. Zwiedzając twierdzę na pewno trafimy do muzeum poświęconego walkom od czasów renesansu po współczesność. Na bazie tych wojsk zresztą utworzono Hiszpańską Legię Cudzoziemską, której tercio (czyli coś mniej, niż pułk) Gran Capitan do dziś stacjonuje właśnie tu. Co więcej, dowódcą Legii był generał Franco, a honorowym członkiem do dziś jest Antonio Banderas - otrzymał on prawo uczestniczenia w dorocznych procesjach.
Na elementy militarne trudno się nie natknąć, bo są one eksponowane. Jednak my, pewnego gorącego listopadowego popołudnia, szukaliśmy zejścia do którejś z zatoczek, by się ochłodzić. W dawnych czasach zatoczki pozwalały wylądować kupcom czy rybakom - a także, oczywiście, piratom lub innym napastnikom, więc były chronione murami, bramami - których większość jest obecnie pozamykana i trzeba naszukać się obejścia. Do zatoczki finalnie trafiliśmy, ale po drodze przypadkiem zajrzeliśmy do czegoś o nazwie Konwent - El Conventico. Muzeum sztuki sakralnej nie wydało się aż tak atrakcyjne, ale okazało się kryć swoją tajemnicę.
Oprócz muzeum sztuki sakralnej znalazło się tam wejście do podziemnego miasta - systemu wykutych w skale jaskiń, korytarzy i izb. W czasie oblężenia chroniła się tu ludność cywilna, podczas, gdy żołnierze bronili się z zamku u góry. W lochach przebywać mogło kilka tysięcy ludzi - choć nie są one aż tak obszerne. W strasznym ścisku kobiety, dzieci i starcy przebywali tu miesiącami - żyjąc, gotując, chorując, modląc się. Wykuto izbę sanitarną, magazyny czy pomieszczenia mieszkalne, była tu też oczywiście kaplica - bez religijnej nadziei trudno byłoby przeżyć niepewność, gdy nikt nie wiedział, czy zamek u góry jeszcze się broni, czy już nie i za chwilę wszystkim podetną gardła. Wędrując po korytarzach praktycznie pozbawionych okien czy wentylacji (są wykute otwory na stronę morza) można sobie te warunki próbować wyobrazić - ale na pewno nie jest to łatwe.
Melilla przeżyła parę oblężeń - najtrudniejsze było to z przełomu 1774-75. Anglicy, którzy znani są z tego, że potrafią walczyć do ostatniej kropli krwi swojego sojusznika, podburzyli Berberów i z pomocą sułtana Maroka 40 tysięcy zbrojnych ruszyło zrównać z ziemią fortecę bronioną przez 5 tysięcy Hiszpanów. Hiszpanie, odcięci od świata, bronili się przez 4 miesiące, aż hiszpańskiej flocie udało się przechwycić brytyjskie dostawy dla muzułmanów i dostarczyć je do Melilli. Finalnie wojnę zakończył pokój z 1780 roku, gdzie Hiszpanie oddali pewne tereny w Maroku w zamian zachowując prawo do enklawy - które do prawo do dziś jest podstawą hiszpańskiego panowania w tym miejscu.
Oblężenie Melilli wciąż trwa - dziś granicę próbują przekroczyć tysiące imigrantów, chcących dostać się do wymarzonego dobrobytu. Ich los jest nie do pozazdroszczenia, ale też los tego pięknego miasta byłby trudny, gdyby Hiszpania przestała go bronić.
Warto nadrobić drogi, by zajrzeć.